Andrzej Krzywy – NA KRZYWY RYJ czyli szczerza spowiedź lidera
Osobowość 13 czerwca 2019 Krzysztof Sadecki
Gra na gitarze, która na początku miała być tylko wytrychem do otwarcia dziewczęcych serc ,przerodziła się w pasję by w końcu zostać miłością mojego życia. Początki nie były łatwe. Nie miałem swojego instrumentu więc pożyczałem od sąsiadek z mojego bloku na Mokotowie. 3 dni od jednej , 3 dni od drugiej i kolejne trzy od trzeciej.
Andrzeju, zagraliście tysiące koncertów na całym świecie, osiągnęliście ogromny sukces, ale jak to było na początku? Jak to się stało, że chłopak z mandoliną w ręce, przerzucił się na gitarę?
Mandolina była krótkim, dwuletnim epizodem w moim dziecięcym życiu. Faktem jest jednak że to od niej się wszystko zaczęło. Kto wie jak potoczył by się mój los gdy-by ojciec nie zaprowadził mnie na przesłuchanie do orkiestry szkolnej.
Kiedyś wydawało mi się to obciachem , dziś jestem z tego dumny i wdzięczny ojcu że mnie pchnął w kierunku muzyki.
Gra na gitarze, która na początku miała być tylko wytrychem do otwarcia dziewczęcych serc ,przerodziła się w pasję by w końcu zostać miłością mojego życia. Początki nie były łatwe. Nie miałem swojego instrumentu więc pożyczałem od sąsiadek z mojego bloku na Mokotowie. 3 dni od jednej , 3 dni od drugiej i kolejne trzy od trzeciej. Dzięki temu miałem cały czas instrument do ćwiczenia. W wieku 14 lat postanowiłem że muszę zarobić na swój pierwszy instrument.
Pojechałem na wakacje do rodzinnego miasteczka mojej mamy , Zbąszynia i tam pracowałem u mojej cioci Kazi w Barze Zagłoba (pijalni piwa) jako barman. Dziś pewnie zamknęli by ją za zatrudnianie nieletniego , ale wtedy to ni-komu nie przeszkadzało. Po wakacjach szczęśliwy, kupiłem pierwszą gitarę firmy Defil. Straszny toporek, słabo strojący , ale wreszcie mój własny. Za resztę zarobionych pieniędzy kupiłem czarne jeansy firmy Odra. Tak wyposażony zacząłem jeździć na Warszawską starówkę żeby podglądać grające tam kapele folkowe czy countrowe. Chciałbym przypomnieć że była to końcówka lat siedemdziesiątych i nie było internetu , youtuba czy innych portali gdzie można było zobaczyć jakie są akordy do „Schodów do nieba” Zeppelinów czy mojej ulubionej ballady „Wish You were here” Pink Floydów.
Uczyłem się ze słuchu katując taśmy na magnetofonie Tonetka z ulubionymi piosenkami aż do rozmagnesowania taśmy. W końcu za namową starszych kolegów z kapeli grającej na ulicy stworzyłem swój pierwszy zespół. Uliczne trio grające oczywiście na starówce. I tak to się wszystko zaczęło.
Całkiem niedawno De Mono obchodziło 30 lat istnienia, na dużej scenie jesteś obecny, od co najmniej 35 lat, można śmiało powiedzieć-to ogrom pracy zawodowej, w czym tkwi tajemnica Twojego sukcesu?
Myślę że wynika to z pasji i miłości do muzyki.
Konfucjusz kiedyś powiedział, że jeśli twoją pracą jest to co kochasz to nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu. Absolutnie się z tym zgadzam. Muzyka jest moim spełnieniem , przyjemnością. Oczywiście nic nie przychodzi samo. Trzeba się rozwijać , uczyć nowych rzeczy , ćwiczyć i poszerzać swój warsztat. Ale to nadal daje ogromną satysfakcję.
Czym różni się obecne De Mono, którego płyta debiutancka do tej pory cieszy się ogromną popularnością, od tego dzisiejszego?
Lekko posiwieliśmy , mnie ubyło trochę włosów ale nadal mamy aspiracje do bycia dobrym, zauważalnym zespołem.
Mamy swoje brzmienie które lekko modyfikujemy by pasować do dzisiejszych czasów. Nadal jest to rzetelne , gitarowe granie z dobrą sekcją rytmiczną wypełnione brzmieniami instrumentów klawiszowych. Dobarwia to wszystko saksofon i mój głos. Staramy się pisać piosenki które mają melodię i co najważniejsze tekst o czymś ,a nie o siedmiu zbójach 🙂 Jeśli chodzi o skład personalny, zmieniał się od samego początku. Z pierwotnego zostaliśmy ja i Piotrek Kubiaczyk, nasz basista.
Pozostali koledzy odchodzili po kolei , począwszy od Jacka Perkowskiego który zasilił zespół T.Love , potem w 96 roku Marek Kościkiewicz który podobnie jak Robert Chojnacki zajął się karierą solową. Jako ostatni pożegnał się z nami Darek Krupicz planując spokojne życie gdzieś w bieszczadzkiej pustelni. Za każdym razem lukę po nich trzeba było wypełnić inny-mi muzykami i tak w końcu od 15 lat mamy stały skład. Jesteśmy załogą przyjaciół , kolektywem wrażliwych ludzi obdarzonych wspólną pasją czyli muzyką. Patrząc na całość naszej historii dochodzę do wniosku że to najlepszy skład jaki sobie mogłem wymarzyć. Przedstawię kolegów: Na perkusji Marcin Korbacz, na instrumentach klawiszowych Paweł Dampc, na gitarach Zdzisław Zioło i Tomek Banaś, na saksofonie Paweł Pełczyński , na basie Piotr Kubiaczyk i moja skromna osoba. W tym składzie nagraliśmy wiele znakomitych płyt w tym np. „No stress” która osiągnęła status złotej płyty a piosenka „ Póki na to czas” stała się najczęściej granym w radio hitem za co również otrzymaliśmy nagrodę. Dziś nie musimy się z nikim ścigać czy występować w konkursach żeby zaistnieć. Robimy nie nerwowo swoje licząc na to że któryś z nowych utworów przypadnie do gustu słuchaczom.
Powstały aranżację akustyczne i symfoniczne Waszych przebojów, na trasy koncertowe bilety wyprzedały się ekspresowo, patrząc na Twój dorobek artystyczny, można śmiało powiedzieć, że osiągnąłeś już wszystko. Niektórzy powiedzieliby „pora odpocząć”. Jakie są zatem Twoje najbliższe plany zawodowe?
Śmieję się często że wszystko jeszcze przede mną. To dopiero 35 lat na scenie , więc można powiedzieć początek. A tak na poważnie , cały czas w głowie nowe pomysły , więc jesz-cze nie pora odcinać kuponów od wcześniejszej działalności. Z De Mono szykujemy nową płytę z premierowymi piosenkami która ma ujrzeć światło dzienne na jesieni. Latem chcemy wypuścić jednego , może dwa single zapowiadające nowy album. Po wydaniu tej płyty ,chcemy zarejestrować w studiu kolejny już gotowy materiał z piosenkami do których teksty napisała Pani Agnieszka Osiecka. W zeszłym roku byliśmy zaproszeni do teatru Nowego w Poznaniu na finałowy koncert na festiwalu twórczości Pani Agnieszki „Okularnicy”.Przygotowaliśmy program złożony z kilkunastu utworów w nowych, często zaskakujących aranżacjach. Ale to nie wszystko.
Do piosenek przygotowaliśmy oprawę wizualną która spowodowała że utwory, często sprzed wielu, wielu lat nabrały innego wymiaru. Stały się bardzo aktualne, wręcz idealnie pasujące do dzisiejszych czasów co świadczy również o geniuszu autorki. Wielu artystów zrobiło to przed nami, więc tym bardziej było to duże wyzwanie żeby nie być wtórnym i jakoś się wyróżnić na tle innych. Nie poszliśmy na łatwiznę a wręcz przeciwnie. Chcieliśmy żeby ten koncert wzbudzał emocje czy dyskusje po obejrzeniu. Żeby był wyrazisty ,czasami kontrowersyjny, żeby zgrzytało i iskrzyło. I to się udało. Koncert wypadł fanta-stycznie ,publiczność przez 10 minut biła brawo na stojąco wywołując nas na kolejne bisy. Dostaliśmy świetne recenzje co spowodowało ogromne zainteresowanie organizatorów koncertów. Od stycznia ruszyliśmy w trasę właśnie z tym materiałem.
Przepraszam że się tym tak podniecam ale to nasze najmłodsze dziecko. Po za tym gramy koncerty akustyczne czy elektryczne. Szykujemy również zagraniczną trasę koncertową żeby znowu spotkać się z Polonią dla której bardzo lubię śpiewać. To fantastyczna publiczność , wdzięczna i ciesząca się za każdym razem na nasz przyjazd. Gram również swoje solowe koncerty z różnymi składami , czasami z najlepszymi orkiestrami czy big bandami. Razem z moim przyjacielem a zarazem managerem Maciejem Mizgalskim planujemy mini trasę koncertową z okazji 35 lecia mojej działalności na scenie .Ciężko się wbić w kalendarz ale jestem dobrej myśli. Więc jak widzisz , niewiele się dzieje w moim artystycznym życiu.
Andrzeju, jak to się stało, że postanowiłeś udzielić wywiadu rzeka, o jakże wymownym tytule na „Krzywy ryj”?
To przypadek, jak większość rzeczy w moim życiu. Dzięki mojej żonie , Ani zgłosił się do mnie Kuba Frołow, inteligenty młody człowiek z propozycją przeprowadzenia wywiadu rzeki z którego powstała by książka. Pomyślałem że to fajny pomysł i jedyne dla mnie rozwiązanie , bo gdy-bym miał sam coś napisać to pewnie od dwu lat pisałbym wstęp poprawiając go co chwilę. Siadaliśmy wieczorkami w mojej kanciapie na strychu, z dala od domowego zgiełku i gadaliśmy godzinami. Znaczy się Kuba zadawał pytania a ja gadałem, gadałem…
I tak po kilku miesiącach powstało owe dzieło 🙂 Kto wpadł na tytuł , szczerze nie pamiętam. Kuba twierdzi że ja , ja że on. Zresztą , mniejsza o to. Książka wydana , ludzie się cieszą czytając moje opowieści , młodzież dziękuje za przybliżenie tamtych czasów widzianych z perspektywy artysty. Generalnie prawie wszyscy zadowoleni.
Książka zawiera podtytuł „szczera spowiedź lidera De Mono”, czy to próba rozliczenia się z przeszłością?
Książka jest zapisem mojego krótkiego aczkolwiek barwnego życia. Nie ma tam fantazji czy wymyślonych historii. Chciałem żeby było prawdziwie , bez kolorowania czy zmieniania rzeczywistości pod książkę bo tak będzie ładniej. Oczywiście jest to opis sytuacji jaki ja zapamiętałem, widziany moimi oczami , może nie dla wszystkich wygodny, ale prawdziwy gdyż uważam że tylko prawda się obroni. Nie muszę się rozliczać z przeszłością bo nie mam sobie wiele do zarzucenia. Jestem zadowolony ze swojego życia. Starałem się żyć godnie, nie krzywdząc innych a wręcz przeciwnie pomagać jeśli miałem taką możliwość. Nadal patrzę w lustro i widzę przyzwoitego gościa 🙂
Twoja biografia to jedna wielka, zabawna anegdota. Czytelnik odnosi wrażenie, że siedzi sobie z Andrzejem Krzywym przy stole i słucha. Czy nad książką pracowało się równie przyjemnie i szyb-ko, tak jak w przypadku jej czytania?
Pracowało się bardzo przyjemnie. Kuba jest kumatym go-ściem, dobrze przygotowanym do swojej pracy. To on za-dawał pytania , ja tylko opowiadałem. Zależało nam na tym żeby nie była to pompatyczna książka , wielka historia Andrzeja Krzywego tylko luźna rozmowa dwóch kumpli. I to się udało przelać na papier.
Jesteś człowiekiem cały czas uśmiechniętym oraz zabawnym, jak Ty to robisz?
Mam duży dystans do siebie, umiem się śmiać ze swoich ułomności. Potrafię też być lekko złośliwy ale to podobno przywara inteligentnych ludzi.
Uważam się za normalnego człowieka ,bez rozdmuchane-go ego czy oczekującego na uwielbienie bo zaśpiewałem kilka piosenek które ludzie lubią. Pewnie że sprawia mi to radochę jak słyszę że komuś to moje śpiewanie pomogło czy kojarzy się z ważnymi chwilami w ich życiu ale mam też świadomość tego że nie wszyscy mnie lubią. Uwierz że nie popełnię samobójstwa z tego powodu.
To normalne. Jeszcze się taki nie urodził który by wszystkim dogodził. Znam swoją wartość ale umiem też dostrzec wady czy braki. Popełniam błędy jak każdy , ale umiem już wyciągać z nich wnioski . Mam fantastyczną , lekko zakręconą rodzinę , stado zwierząt i kilku prawdziwych przyjaciół. Zdrowie odpukać na razie dopisuje to czym się zamartwiać? Naprawdę jestem zadowolony ze swojego życia 🙂 Cholera , żeby tylko nie zapeszyć.
Co powiedziałbyś młodym muzykom, którzy po-dobnie jak Ty kiedyś, marzą o wielkim sukcesie, czy w swojej drodze na szczyt zmieniłbyś cokolwiek?
Zaczął bym od tego że trzeba mieć plan co chce się osiągnąć. Wyznaczyć cel i konsekwentnie do niego dążyć. Ćwiczyć , pracować ,nie bać się odkrywać nowych rzeczy.
Z pokorą znosić los i niepowodzenia. Mądrym dają one więcej niż sukcesy. Do tego kociołka dorzuciłbym jeszcze odrobinę szczęścia bo bez niego jest dużo trudniej. Nie ma recepty na sukces tak samo jak przepisu na przebój. Trzeba kombinować, zaskakiwać, starać się być oryginalnym a nie wtórnym. Skończę bo nie chcę wyjść na mądralę który zjadł wszystkie rozumy.
Andrzeju, czego Ci życzyć na te kolejne 35 lat kariery zawodowej?
Nie czuję się staro, ale coraz bardziej doceniam zdrowie. Więc zdrowia, a o resztę sam zawalczę.